22 grudnia 2014

Dywanowy nalot Mikołajów!

„Zastaw się, a postaw się” nadal aktualne?
Według danych zaprezentowanych na łamach portalu Wirtualna Polska, przeciętny Polak w roku 2014 wyda na Święta Bożego Narodzenia co najmniej 500 złotych.
Ciekawi w tym fakt, że wszyscy, niezależnie od poziomu życia, twierdzą, że grudniowe przygotowania są przyczyną kompletnej rujnacji domowego budżetu. Na pokrycie corocznych świątecznych wydatków idą przecież nie tylko bieżące dochody. Wiele polskich rodzin decyduje się wziąć kredyt tylko po to, aby opłacić kolosalne rachunki za święta. Zastanawia dlaczego mimo świadomości tego, że katolickie obchody Świąt Bożego Narodzenia są zbyt kosztowne, nikt nie stara się wydatków na nie zmniejszyć? Spróbujmy przyjrzeć się tej sytuacji z nieco innej perspektywy.


Utrwalany od wielu lat przez markę Coca-cola wizerunek świętego Mikołaja, jako otyłego starszego pana z brodą, w czerwonym stroju obszytym białym futrem co roku przed świętami „bierze we władanie” przestrzeń publiczną. Niczym symbol przymusowego obdarowywania, motywuje on nas do zadłużania się po to, aby tworzyć w naszych domach atmosferę świąt. Oczywiście klimat ten całkowicie odbiega od atmosfery zdarzenia, które miało miejsce ponad 2 tysiące lat temu w Betlejem.Według lansowanego przez Coca-colę obrazu, święta powinny być: jasne, ozdobne, pełne śniegu i kolorowych dekoracji. Przekaz pojawiający się w telewizyjnej reklamie od wielu lat informuje nas, że wraz z brnącymi przez śnieżne zaspy, czerwonymi ciężarówkami tej firmy, nadchodzi czas świąt. Następnie widz zostaje dosłownie zauroczony przez ukazujące się na ekranie niewielkie, północne miasteczko, które dzięki nadjeżdżającej karawanie rozbłyska feerią kolorowych świateł. W tej sytuacji każdy mieszkaniec północnej części globu, widząc ponury świat za oknem, czuje się wręcz zobowiązany do tego, aby swoje otoczenie uczynić tak pięknym, jak to robi Coca-Cola.Siła oddziaływania tej wizji świąt jest do tego stopnia silna, że przejeżdżając grudniowym wieczorem przez wioski i miasteczka, ujrzymy całe rzędy udekorowanych domów migoczących kolorowymi światłami.


Oczywiście moda ta nie dotyczy jedynie prowincji. Każde większe miasto co roku w okolicach 6 grudnia musi z dumą zaprezentować swoją choinkę i szpalery uginających się pod ciężarem elektrycznych lampek drzew. Również fontanny, pomniki, kioski i latarnie nie są w stanie obronić się przed „magią świąt”. Aczkolwiek to witryny sklepowe służą za miejskich przodowników dekorowania. Tuż po 2 listopada niemal wszystkie okna placówek handlowych zostają błyskawicznie wzbogacone o nowe elementy wystroju w postaci: śnieżynek, choinek, wstążek, bombek itp.


Przyglądając się tej sytuacji, trudno nie zauważyć, że otoczka współczesnych Świąt Bożego Narodzenia nie ma nic wspólnego z prawdziwymi założeniami. Przeniesione z upalnego, pustynnego Bliskiego Wschodu gdzieś między zaśnieżone, porośnięte iglastymi drzewami tereny, obchody zmieniły dosłownie i w przenośni swój klimat. Dni, które miały być czasem pokoju, refleksji i radosnych rodzinnych spotkań, dzięki umiejętnym działaniom specjalistów do spraw marketingu, bez większych sprzeciwów stały się bodźcem pielgrzymek do nowej ściany płaczu- bankomatu.

25 listopada 2014

Metro, lumber i seks?

W modzie przyjęło się, że każdy trendy należy nazywać w jakiś sposób- Street, Elegancki, sportowa elegancja, pin up, vintage, czy też retro itp.
Obrastający w liczne style świat, stale poszukuje nowych krojów i form wyrazu. Oczywiście jak wiadomo moda nie dotyczy tylko kobiet. Garderoba męska również doczekała się licznych etykietek.
Ostatnio jednak pewien nowy trend wzbudził dość burzliwą dyskusję... 
Do tej pory podobno w modzie byli mężczyźni metroseksualni- teraz nadeszła era mężczyzn „lumbersexual"!
Dyskusje, które pojawiły się pod artykułami dotyczącymi tej nowej mody mogłyby z pewnością niejednego powalić swoim nasyceniem emocjonalnym i nie tylko...


O ile samo nazewnictwo męskich stylów może zadziwiać- stosowany w nich przyrostek "seksualny" odnoszący się do terminu heteroseksualny już sam w sobie może wzbudzać wątpliwości.
W modzie kobiecej przecież nie znajdziemy żadnych tego typu sugestii.
Jeśli chodzi o same terminy Metrosexual i Lumbersexual to dotyczą one bardziej stylu bycia.
Pierwszy z terminów powstał w latach 90'tych XX wieku.
Dotyczył on zjawiska zachodzącego w kulturze wielkich miast. Wielu młodych mężczyzn masowo przybywających do miast zaczęło zwracać uwagę na własny wygląd. Nie chodziło tu tylko o schludny ubiór, ale również o znajomość panujących trendów w modzie, oraz stałą pracę nad sobą- częste wizyty na siłowni, odpowiednia dieta, zabiegi pielęgnacyjne i upiększające. W pewnym sensie termin metroseksualny stał się łatką człowieka sukcesu. Żyjący w wielkim mieście singiel robiący karierę, bywający w świecie.
Termin "lumberseksualny" jest stosunkowo świeży, a dotyczy panów noszących się bardziej w skandynawskim stylu.
Kraciasta koszula, ciężkie buty, jeansy i broda stanowią rzekomo o byciu właśnie lumbersexual.
Tylko, czy tego typu nazewnictwo nie jest aby nazbyt drewniane?

fot. Paweł M.

Pytanie o to, czy mężczyzna powinien mieć brodę, czy się golić nie zrodziło się wczoraj.
Przeglądając galerie portretów w europejskich muzeach zauważymy, że w każdej epoce mężczyźni wyglądali inaczej. Raz nosili peruki, pantofle i mieli puder na twarzy, innym razem bogato zdobione mundury rodem z wojska i brodę, a jeszcze później preferowali garnitury i wypielęgnowany zarost.

fot. Paweł M.

Klasycznie pojmowany Gentleman na przykład, wciąż postrzegany przez panie niemal jak książę z bajki, przecież nie mógł być ani brodaty ani tym bardziej pachnieć potem! 
Warto przypomnieć, że termin ten nie dotyczył jedynie panów garniturach...
Wzorowy Gentleman nie tylko musiał posiadać nienaganny strój, ale i maniery.
Szatą tego typu pana był oczywiście garnitur- wzorowo dopasowana marynarka, wypastowane pantofle, spodnie w kant, wyprasowana koszula oraz krawat lub mucha.
O brodzie nie było mowy! Gentlemani zwykli się golić, ewentualnie posiadali doskonale wypielęgnowane wąsy. O rzeczach takich jak kultura osobista i higiena chyba wspominać nie muszę...


Wszystkie dyskusje sprawiają wrażenie, że sytuacja współczesnego mężczyzny w jakimś stopniu wydaje się być tragiczną-
dawni herosi i żywiciele rodzin stanęli przecież w obliczu problemu równości kobiet, które zaczęły podejmować się profesji, które spódnic przez wieki się wyrzekały. Czy w tym właśnie tkwi problem? Niekoniecznie! Rozmawiając o modzie męskiej, trzeba zwrócić uwagę na jej damski odpowiednik.
Zastanówcie się- co o współczesnych, noszących spodnie i płaskie obuwie kobietach powiedziałyby ich praprababki? Pamiętajmy, że dawniej kobieta bez gorsetu wydawała się czymś dziwnym. Te, które z kolei decydowały się na paradowanie w spodniach zakrawały już na skandalistki.
Czy sytuacja mężczyzn naprawdę jest trudna? 
Czy zarost jest faktycznie wyznacznikiem poziomu testosteronu? 
A może po raz kolejny przez dylemat krawca robimy z igły widły?

31 października 2014

Kurort po Turecku

W prawie każdym państwie na świecie znajdziemy miejscowości bardzo nietypowe.
Przez pewien okres czasu są to niewielkie, senne miasteczka, aby w uzależnionym od klimatu sezonie zmieniać się absolutnie nie do poznania...

fot. Olga

Tureckie Bodrum należy właśnie do tej grupy miast!
Jeśli zapytacie Turka o Bodrum możecie być pewni, że odpowie coś w stylu "Co wydarzyło się w Bodrum, zostaje w Bodrum", ewentualnie możemy się dowiedzieć, że to świetne miejsce na wakacje.
Nam Polakom nazwa ta może mówić niewiele, wielu z nas może za to coś skojarzyć po poznaniu pierwotnej nazwy miasta- Halikarnas.
W tym roku skuszony obietnicą rozrywki, plaży i licznych zabytków w okolicy zdecydowałem się aby swój czas spędzić właśnie tam!

Wejście do domu w jednej z wąskich uliczek
fot. Olga
Niektórzy zapewne słyszeli o tym, że swego czasu Antypater z Sydonu wymienił siedem budowli, które miały stanowić cuda świata. Jego lista opierająca się o cyfrę doskonałą prezentowała jedynie najprawdziwsze perły architektury. W tej jakże zaszczytnej grupie znajdował się między innymi grobowiec Króla Mauzolosa II stanowiący ozdobę miasta Halikarnas...
Architektoniczny cud świata nie zachował się jednak do naszych czasów. Zarówno działalność sił natury pod postacią trzęsień ziemi jak i ludzka ręka przyczyniły się do jego upadku. Ostatni cios jednemu z siedmiu cudów świata zadał zakon Joannitów, który na przełomie XV i XVI wieku wykorzystał elementy grobowca do wzniesienia fortecy. Mauzoleum w późniejszych lata posłużyło również Anglikom do wypełnienia sal wystawowych British Muzeum...
Jedna budowla, a tyle pożytku!
W tym przypadku to o ile Joannitów można rozgrzeszyć- ich twierdza po dziś dzień stanowi główny element zatoki portowej, a jednocześnie ozdobę promenady, o tyle angielskie działania zasługują na większą dawkę krytyki.

Zamek zakonu Joannitów i zatoka portowa
fot. Olga
 
Mimo gospodarki rabunkowej i zdecydowanego uszczuplenia lokalnych zasobów dziedzictwa Bodrum wciąż pozostaje miastem wartym uwagi.
Przede wszystkim kurort ten sam w sobie jest naprawdę uroczy.
Położony nad samym morzem charakteryzuje się: białymi domami, licznymi, wąskimi uliczkami, niezliczonymi sklepami, a nawet posiada przyjemną promenadę nadmorską.
Wiele uliczek w historycznym centrum zachowało charakter nawiązujący do tego z dawnych lat.

Stary kamienny dom w śródmieściu miasta.
fot. Olga
Warto również wiedzieć, że w szczycie sezonu jest odwiedzany przez turystów z różnych części świata.
To właśnie ci liczni goście z zagranicy zdecydowanie pobudzają lokalny handel jednocześnie czyniąc noce Bodrum jasnymi i niezwykle głośnymi.

Zamek Joannitów i zatoka portowa nocą
fot. Olga
Najbardziej turystyczną częścią miasta jest Gumbet.
Stanowiący coś w rodzaju przedmieść, czy też obrzeżnej dzielnicy Gumbet służy za lokalną bazę hotelarską. Jednocześnie miejsce to jest do tego stopnia hałaśliwe, że będąc na skraju zatoki (w której się znajduje) wciąż jesteśmy w stanie usłyszeć hałasy dobiegające z rozświetlonego, rozrywkowego centrum.
Rozświetlone licznymi neonami bary i kluby oddają barwny i dość kiczowaty charakter tej części kurortu.
Śródmieście miasta Bodrum szczęśliwie różni się zarówno wyglądem jak i charakterem od części turystycznej, przynajmniej pod koniec sezonu.

Widok wybrzeża i starej zabudowy Bodrum
fot. Olga
Obsadzoną drzewami promenadą przechadzają się głównie pary, a życie nocne opiera się głównie na handlu i wizytach w kawiarniach i restauracjach. Kluby oczywiście też są, ale w zdecydowanie mniejszej ilości niż w Gumbet.

Handlowa uliczka w centrum Bodrum
fot. Olga
Wielbicielom starożytności można polecić eksplorację skromnych lokalnych stanowisk archeologicznych, oraz licznie organizowane wycieczki do miejsc takich jak Efez, czy Hierapolis.
Poza tym będąc w mieście należy pamiętać o tym, że pierwsze wrażenie nie zawsze jest słuszne...
Najpiękniejsze zakątki miasta mieszczą się w bocznych uliczkach zlokalizowanych blisko portu. To właśnie w tych zaułkach znajdziemy wiele pięknych starych domów, ozdobionych np. słynnymi okiem proroka.

Jeden z licznych domów ozdobionych charakterystycznym symbolem
fot. Olga
Stara zabudowa miasta została wykonana głównie z kamienia, jednakże można tu znaleźć i tynkowane zabytki, które na pierwszy rzut oka nie wyglądają na swoje lata.

Stary dom w okolicach pozostałości słynnego Mauzoleum
fot. Olga

Znajdziemy tu również kilka akcentów religijnych. Dominacja mniejszych meczetów jest tu zdecydowanie widoczna, jednak znajdziemy tu również np. rekonstruowany właśnie kościół grekokatolicki.

Jeden z meczetów znajdujący się w środkowej części promenady.
fot. Olga
Odwiedzając tego typu miejsca trzeba jednak pamiętać o tym, że Florencja mieści się we Włoszech, a każdy kurort wznoszony jest przede wszystkim jako miejsce rozrywki, a nie rozwoju kultury i sztuki...
Nadmorska promenada w Gumbet
fot. Olga

26 września 2014

Miejskie sploty

Akira Suzuki (japoński krytyk architektury) powiedział kiedyś, że "życie w mieście polega na tkaniu szczególnych (...) więzi z wysokiej jakości otoczeniem".
Jego tezę można rozpatrywać na wiele sposobów. Więzi mogą dotyczyć zarówno relacji człowiek-miasto jak i związku twórca-przestrzeń.
Dziś chciałbym zająć się jednak relacją artysty, w tym przypadku architekta, z jego dziełem czyli fragmentem tkanki miejskiej.


Jak sugerowałem w poprzednim poście, miasto to swoista układanka dziejów- zurbanizowane puzzle, którego kawałkami są ulice, parki, place, budynki, zieleń itp.
Ich wygląd oraz charakter pozwalają na kreowanie w świadomy sposób wizerunku danej metropolii.
Wizerunek ten z kolei właściwie przetworzony przez środki masowego przekazu jest przyczyną sukcesu bądź porażki danego miasta.
Doskonałym przykładem odniesionego sukcesu miast są dekoracje wykorzystywane w aranżacjach wnętrz. Kto z nas nie podziwiał wizerunku londyńskiego parlamentu na tapetach, budek telefonicznych w roli świeczników, nowojorskich wież zdobiących grafiki, czy paryskiej wieży Eiffel'a na poduszkach lub w roli ozdoby biurka, czy półki?
Jeśli nie bywacie zbyt często w "strefach wnętrz" to na pewno mieliście okazję, aby zwrócić uwagę na to zjawisko w modzie. Wyżej wymienione symbole również funkcjonują w roli nadruków na koszulkach i nie tylko...
Swój sukces jednak Paryż, Nowy Jork, Londyn oraz inne wielkie miasta zawdzięczają przecież nie tylko dobremu marketingowi!


To co zadecydowało o tym, że stały się one prawdziwymi ikonami wielkomiejskości to przede wszystkim wizerunek ich przestrzeni...
Zadbane ulice, obsadzone szpalerami drzew, piękne lokale i harmonijna zabudowa. Czy te rzeczy występują jedynie w wielkich, historycznych miastach?
Oczywiście, że nie! Nawet miasta nowe, czy ogołocone z historii przez wojny i klęski żywiołowe mogą zachwycać.
W nowych miastach sprawa jest dość prosta- wystarczy grupa zdolnych architektów i spójna wizja. Przypadek miast dotkniętych przez wojnę, czy nieokiełznany żywioł jest zdecydowanie trudniejszy.
Wymaga on dokładnego przemyślenia tego w jaki sposób dany obszar funkcjonował dawniej i w jaki sposób ma funkcjonować w przyszłości.
Przykład Warszawy ukazuje nam, że nonsensem jest tworzenie wielkiego planu całkowitej przebudowy i reorganizacji- wynika to z tego, że nie można wznosić Dubaju na gruzach Pompei. Wprowadzając nowe idee w stare mury należy liczyć się z pewnymi ograniczeniami.
Już w poprzednim poście pisałem, że najważniejsza jest skala.

Praga- przykład zestawienia stare-nowe
Nowe dzieła architektury mogą wyróżniać się stylem, ale dzięki zachowaniu odpowiednich gabarytów kontrast między koronkową kamieniczką, a przypominającym akwarium biurowcem może stać się czymś wręcz inspirującym. Poza tym ulica z zabudową o jednolitej skali sprawia wrażenie przemyślanej i jednolitej. Dzięki takim zabiegom planując kolejne inwestycje możemy wybrać, które obiekty będą służyć za tak zwane dominanty, a które będą plombami.

Gdańsk- Odbicie staromiejskich kamienic w nowym gmachu
Odpowiednio wyskalowana zabudowa Placu Wacława w Pradze
Nie sama skala jednak miasto tworzy...
Dopasowanie gmachów do otoczenia nie kończy się na wyrównaniu pięter. Ważne jest również zachowanie odpowiedniej kolorystyki. Jeśli otoczenie cechuje się jednolitą gamą kolorystyczną, to można ją albo powielić, albo dobrać odpowiednią barwę, która we właściwy sposób będzie kontrastować z otoczeniem. Dlaczego kolor jest tak ważny? Jednolita kolorystyka danej ulicy, czy miasta sprawia, że wygląda ono czyściej. W miarę starzenia się wszystkie domy będą przybierać podobne odcienie. Poza tym jednolita kolorystyka w doskonały sposób pozwala na zamaskowanie różnic pomiędzy stylami zabudowy.

Lanzarote- spójna kolorystyka miejskiej zabudowy
fot. Olga
Zieleń również się liczy...
Szpalery uliczne nie tylko służą wyciszaniu ulic, czy oczyszczaniu miejskiego powietrza.
Rozłożyste korony drzew również uatrakcyjniają wizualnie wygląd przestrzeni. Co ciekawe duże drzewa mogą nie tylko zamaskować niekorzystny wygląd fasad, ale również zniwelować wrażenie architektonicznego nieładu.

Monachium- Szpalery drzew i park na brzegach rzeki Izary
fot. Olga
Szpalery drzew na jednym z głównych placów w Sztokholmie
fot. Olga
Walka z wiatrakami nie zawsze ma sens...
Wiadomo, że ulice zawsze będą tworami eklektycznymi. W końcu nadmierne ujednolicenie sprawia, że otoczenie wydaje się najzwyczajniej w świecie nudne. Drobne kontrasty mogą wprowadzić za to pewną różnorodność i koloryt. Jeśli jednak znajdujemy się w otoczeniu, które cechuje porządek i spójność to lepiej odnieść się do idei, która ukształtowała dane miejsce i ją nieco zmodyfikować.

Tańczący Dom w Pradze- przykład nowoczesnego gmachu wpasowanego w XIX-wieczne otoczenie.
Inspirowanie się zdobyczami poprzednich epok nie jest złe...
Ostatnimi czasy w Polsce zdecydowanie więcej mówi się o wznoszeniu nowych obiektów w historycznym otoczeniu. W wielu dyskusjach pojawiają się wątki sugerujące konieczność uzupełniania tych przestrzeni obiektami stylizowanymi na wygląd rodem z poprzednich epok.
Oczywiście nowe budowle w historycznych szatach mogą być atrakcyjne. Należy jednak pamiętać o tym, że pastisz to nie sztuka. Poza tym, czy nowe domy kopiujące stare style będą posiadały tyle uroku, co te oryginalne? W miarę łatwo jest powielić założenie pradziadka, ale czy ma to sens? Każda epoka ma własny styl, a dorastającym pokoleniom lepiej otwierać nowe drzwi niż pokazywać kolejne skopiowane.
Poza tym kreując własne otoczenie powinniśmy pamiętać o tym, że kiedyś przyjdą kolejne pokolenia, którym to co zastaną niekoniecznie musi się podobać. Dlatego warto tworzyć przestrzeń, która dla nas będzie piękna, a jednocześnie pozostawi otwarte drzwi dla naszych następców...

31 lipca 2014

Architekturofobia

Dlaczego boimy się architektury?
Dlaczego każda nowa inwestycja powoduje drgawki i sieje postrach wśród okolicznych mieszkańców?


Dla obywatela zachodnioeuropejskiego miasta takie pytania mogą wydawać się czymś niedorzecznym- przecież obowiązkiem lokalnych władz jest opieka nad daną miejscowością i troska o to by wyglądała przyzwoicie. Niestety w Polsce sprawy mają się inaczej.
W nadwiślańskim kraju nowe budowle powstają całkowicie bez ładu i składu, co w konsekwencji sprawia, że miasta brzydną w oczach.
Brak spójnej wizji rozwoju miast i troski o ich wizerunek jest przyczyną wieloletnich zaniedbań i stopniowego podupadania krajobrazu polskich metropolii. Winę za taki stan rzeczy ponosi w znacznym stopniu PRL- władze poprzedniego ustroju starały się budować w sposób tani i prowizoryczny. Niestety w praktyce okazało się, że to co miało być chwilowe stało się nieodłącznym elementem naszego narodowego krajobrazu. O ile idee związane z zazielenianiem miast i podnoszeniem standardów życia, zwłaszcza klas uboższych, były szlachetne, o tyle sposób ich wykonania pozostawia sobą wiele do życzenia. Winę za to ponosi między innymi lekkie podejście do kwestii planowania i wpasowywania nowych obiektów w istniejące już otoczenie. Jak wiadomo z historii w 1989 roku Polska Rzeczpospolita Ludowa przeszła do historii. Jej dziedzictwo jednak pozostało.


W tym przypadku słowo "dziedzictwo" nie oznacza wytworów materialnych epoki, a ludzką mentalność..
Niestety mimo upływu lat projektanci wciąż tworzą swe dzieła w taki sam sposób jak w poprzednim systemie. Swą uwagę skupiają oni przede wszystkim na tym co tworzą, często nie zwracając uwagi na kontekst w jakim ich architektoniczne dzieło będzie się znajdować.
W eklektycznych kompozycjach architektonicznych, do których niewątpliwie należą wszystkie miasta, umieszczanie każdego nowego obiektu stanowi wyzwanie.
Różnorodność stylów oczywiście może być interesująca.
Widać to szczególnie w miastach, które z jednej strony dbają o swój historyczny wizerunek, a z drugiej starają się być nowoczesne.
Do takich miast niewątpliwie należą europejskie stolice takie jak: Paryż, Wiedeń, czy Praga. Ciekawe zjawiska architektoniczne zachodziły oczywiście również poza stolicami.
Wiadomo, że i w tych wyżej wymienionych popełniano wiele błędów, jednak potrafiono wyciągać z nich wnioski
W szanujących swoje dziedzictwo miastach zarówno władze jak i mieszkańcy dbają o to by zakątki o charakterze historycznym zachowywały własny klimat, jednocześnie umożliwiając użytkownikom wygodny byt.
Pod tym względem Polska od wielu lat się nie popisuje. Nasze miasta zamiast nabierać urody dzięki włożonym w nowe inwestycje funduszom, brzydną z dnia na dzień.
Winę za taki stan rzeczy ponosi brak spójnej polityki przestrzennej..
Większość nowej zabudowy wznoszona jest tu na kapitalistycznych zasadach- taniej, więcej, szybciej.
Co gorsza inwestorzy często w błędny sposób postrzegają przestrzeń. Zazwyczaj objawia się to ignorowaniem walorów i charakteru otoczenia.



Ich założenia oczywiście udowadniają jedynie to, że projektowanie przestrzeni jest niezbędne. Poza tym nie rozumieją oni jednej z najprostszych zasad- atrakcyjne otoczenie poprzez własną urodę przyciąga klientów i pozwala więcej zarobić. Wszechobecny chaos i brzydota z kolei zniechęcają.
Budować każdy może czasem trochę lepiej, a czasem trochę gorzej.
Największym z narodowych, urbanistycznych błędów jest właśnie wcześniej wspomniane nie uwzględnianie wyglądu i charakteru otoczenia.
W wyniku tych błędnych założeń nowe gmachy w większości przypadków nie są przyłączane do starszych, sąsiadujących, przez co nie staną się elementami zwartej tkanki miejskiej.
Dodatkowym, negatywnym skutkiem ubocznym jest niepotrzebne eksponowanie ślepych ścian, lub powstawaniem dziwnych i niepotrzebnych zaułków. Zazwyczaj wyglądają one nieciekawie, a w miarę upływu lat mogą zacząć służyć tzw. typom spod ciemnej latarni.


Problem ten doskonale obrazuje przykład budynku mieszkalnego "Oxygen" na warszawskiej Woli.
Powstały kilka lat temu gmach, mający rzekomo być symbolem nadchodzącej przyszłości, raczej służy za przestrogę niż zachętę.
Przyglądając się tej budowli można by wręcz dojść do wniosku, że przyszłość nie szanuje historii, a nawet się od niej odcina.



Oczywiście na tym nie koniec.
Kolejnym wręcz kardynalnym błędem, który powtarza się w licznych przypadkach jest skala.
Dość oczywistym jest, że wieżowiec w dzielnicy o charakterze willowym, nigdy dobrze wyglądać nie będzie.
Gwarantuje, że wielu inwestorów z przyczyn finansowych woli o tym nie myśleć, chociaż jestem pewien, że żaden nie zgodziłby się na coś takiego we własnym sąsiedztwie...
Kwestia gabarytów również dotyczy ulic śródmiejskich.


Dawniej gmachom nadawano formy monumentalne po to aby podkreślić ich rangę, bądź charakter miejsca, w którym się znajdowały.
Przeskalowana zabudowa miała informować o tym, że dany gmach pełni ważną rolę, lub utwierdzać obywateli w tym, że ich ojczyzna jest wielkim państwem.
Niestety od wielu lat wartości te ulegają zatraceniu.
Jednym z największych skupisk tego typu przypadków jest niestety Warszawa. W mieście tym od lat trwa moda na wysokość. W wyniku tego trendu miasto tworzy własny "Manhattan".Niestety stołeczna wersja z wielu powodów nie zachwyca. O ile szklane wieże czynią panoramę miasta interesującą, o tyle swoje najbliższe otoczenie dosłownie psują. Negatywny wizerunek warszawskich wieżowców widoczny jest w samym centrum. Każdy pasażer kolei wychodząc z Dworca Centralnego jest od razu uderzany przez skalę okolicznej zabudowy, a dokładniej przez wieżowiec "Centrum Lim", w którym od lat działa znany hotel Marriott. O ile w hali głównej dworca budynek prezentuje się dość dobrze, o tyle z perspektywy ulicy już niekoniecznie.
Niefortunny wybór lokalizacji tego gmachu sprawia, że w negatywny sposób kontrastuje on ze znajdującymi się w bliskim sąsiedztwie kamieniczkami. Niestety zarówno ten jak i poprzedni budynek, nie stanowią odosobnionych przypadków.


Prezentowane nam od lat projekty cechują się przede wszystkim tym, że pasują do swojego przyszłego otoczenia jak przysłowiowa pięść do nosa.
W wielu miejscach, związani z danym sąsiedztwem mieszkańcy starają się walczyć o zachowanie klimatu ich małych ojczyzn. Niestety ich sprzeciw, czy próby stworzenia dialogu niekiedy odpierane są twierdzeniem, że prezentowany im projekt jest do tego stopnia "postępowy, awangardowy i nowoczesny", że nikt nie jest w stanie tego dojrzeć. Nowoczesność i postępowość nie muszą jednak całkowicie ignorować tradycji.
Istnieją przecież sposoby na to, aby nowe gmachy współgrały ze swoim historycznym otoczeniem.
Dlatego też już w następnym poście zaprezentuje Wam dobre przykłady łączenia form i stylów w tworach urbanistycznych.

30 kwietnia 2014

Big city life...

W związku z ostatnimi dyskusjami dotyczącymi poczucia tożsamości w mieście, postanowiłem bliżej przyjrzeć się tej kwestii...
O kulturze życia w mieście co jakiś czas powstają różnego typu publikacje. Dotyczą one przeważnie badań nad globalizacją itp., kompletnie pomijają jednak najciekawsze wątki.


O tym jak sprawa wygląda naprawdę w zasadzie wiedzą głównie mieszczanie. Jest to swego rodzaju dziedzictwo niematerialne przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Obserwacja kultury danego miasta wymaga zdecydowanego zagłębienia się w nią.
Dziś chciałbym jednak skupić się na faktach, mitach oraz wpadkach związanych z próbami asymilacji.
Jako Warszawiak nie jestem w stanie opowiedzieć jak to wygląda w Krakowie, Paryżu, czy Nowym Jorku.
Mogę jedynie przypuszczać jak to tam wygląda, dlatego zdecydowałem się na krótką opowieść o tym jak to wygląda w stolicy Polski...
Wbrew wielu opowieściom Warszawa to nie Nowy Jork- Owszem kilkanaście wieżowców tu naliczymy, ale poza tym to oba miasta niewiele mają ze sobą wspólnego.
W przeciwieństwie do "Wielkiego Jabłka", polska stolica czasem zasypia. Nie znajdziemy tu 5'tej alei wypełnionej designerskimi sklepami, wielu linii metra, a tym bardziej bulwarów, wyglądem przypominających te paryskie.
W stosunku do najsłynniejszych gigantycznych metropolii, Warszawa jest dość mała.
Owszem jak każde duże miasto jest pełna zgiełku, ludzi, korków i hałasu, ale przyjeżdżając tu lepiej nie mieć większych oczekiwań...
Miasto jednak to nie tylko domy, place i ulice, ale również i ludzie.
Warszawa rodowitych mieszkańców ma niewielu.
Większość z nich zginęła w trakcie działań wojennych, część wyemigrowała, a jeszcze inni byli zbyt zmęczeni, aby odbudowywać stolicę.


Jak na ironię losu znacząca grupa, tych trzecich przeniosła się do Krakowa...
Jednak ówczesne władze zdecydowały się na pozostawienie stolicy w Warszawie
W ramach odbudowy, czy też przebudowy, do miasta zaczęto ściągać ludność wiejską.
Miała ona zapełnić demograficzne braki i rozpocząć życie w zupełnie innym świecie.
Wydawałoby się to zupełnie naturalne- Od wieków przecież prowincjusze przenosili się do miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Niestety w tym przypadku było trochę inaczej. Ogołocona z własnych tradycji i w znacznej mierze pozbawiona mieszkańców metropolia, radykalnie zaczęła zmieniać swój charakter.
Część nowych mieszczan nie potrafiła się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Wielu z nich próbowało przenieść wiejskie zwyczaje do miasta. W wielu wypadkach kończyło się to wręcz karykaturalnymi sytuacjami. Najzabawniejsze, a jednocześnie tragiczne dotyczyły głównie prawobrzeżnego miasta. Przykładowo w wielu blokach na Bródnie można było spotkać ludzi hodujących świnki w wannach i kury na balkonach!
Nowa "kultura" Warszawy nie wszystkim się spodobała, rodowici Warszawiacy nie byli w stanie pogodzić się z nowym porządkiem.
Ich miasto, które niegdyś cieszyło się mianem "Paryża Północy" coraz bardziej zaczynało przypominać produkt miasto-podobny.

Warszawa jako, zdominowana przez bloki karykatura miasta.
Dla obu stron sytuacja była trudna. Z jednej strony ludzie umieszczeni, w zupełnie obcej rzeczywistości, z drugiej mieszkańcy stopniowo pozbawiani resztek swojej własnej.
Jak to zwykle w naszej ojczyźnie bywa trudna sytuacja zaowocowała różnego typu złośliwymi żartami.
W dobie PRL nikt jednak nie kwapił się, aby spróbować spór załagodzić. Inna sprawa, że robotnik był rzeczą świętą, a przecież to on, a nie burżuazja starego systemu, miał przejąć ster.
Konflikt wciąż istniał, jednak w systemie gospodarki socjalistycznej nieco przycichł.
Miasta nie rozwijały się w takim tempie jak dziś, a więc i wzrost liczby ludności nie był tak znaczący.
Dopiero po zmianach ustrojowych problem powrócił, tym razem w zupełnie nowym świetle.
Wówczas, za chlebem, czy zwyczajnie lepszymi zarobkami, do stolicy zaczęli zjeżdżać ludzie z całej Polski.
Oczywiście nie ma w tym nic, ani złego, ani tym bardziej dziwnego. Każdy chce żyć na określonym poziomie i ma do tego prawo.
Tak naprawdę trzon całego konfliktu wynikł, najzwyczajniej w świecie, z różnic kulturowych.
Wiele osób przenoszących się do miasta zapomina o tym, że każde miejsce rządzi się własnymi prawami.
To, że jakiś zwyczaj jest powszechnie stosowany na wsi, nie oznacza, że również będzie obowiązywał w mieście...
Auguste Renoir "Taniec na wsi"/"Taniec w mieście" 
Jak wcześniej wspomniałem powojenne próby przenoszenie wiejskich zwyczajów do miasta zakończyły się katastrofą. Dziś wygląda to dość podobnie. Wielu "nowo-mieszczan" popełnia liczne faux pas, które później owocują różnego rodzaju żarcikami, czy wręcz nieprzyjemnymi sytuacjami.
Na czym polegają te "grzeszki"? Chyba najwyższy czas, aby przytoczyć kilka co-bardziej charakterystycznych i je omówić!
Otóż najgorszym grzechem osób przyjezdnych jest nadmierna próba "dopasowania się". Wchodząc między wrony, może i należy krakać jak one, jednak też bez przesady.
Bycie Warszawiakiem nie oznacza bycia najgłośniejszym człowiekiem w kraju.
Lepiej zawczasu wiedzieć, że mieszkańcy stolicy nie mieszkają tylko w wieżowcach, nie noszą ubrań wielkich marek, ani tym bardziej nie spożywają kawy w porcelanie.
Mieszczanie mają swój własny styl życia, jednak opuszczając tereny zurbanizowane najczęściej zostawiają go za sobą. Zarówno z majątkiem, pochodzeniem jak i miejscem zamieszkania nie należy się przecież nadmiernie obnosić.
Następnym, wartym wymienienia, grzeszkiem, jest nadmierne opluwanie miasta. Oczywiście każdy ma prawo do własnej opinii, ale mówienie mieszczanom, że ich dom jest okropny, raczej w dobrym tonie nie jest.
Poza tym praca- pracą, ale w mieście mieszkać nikt nie kazał.
Do kolejnych można zaliczyć: wystawianie butów na korytarz, zastawianie balkonów i przejść różnymi sprzętami, niekoniecznie mile widzianymi wewnątrz, oraz wieszanie prania na balkonach.
Przy czym kwestia związana z praniem na balkonie to sprawa wymagająca doprecyzowania.
Dawniej gdy projektowano mieszkania, to przewidywano w nich tzw. pomieszczenia gospodarcze.
Służyły one przeważnie za pralnie, suszarnie, spiżarnie, składziki, czy pokoje dla pomocy domowej.
Niestety współczesne budownictwo nie uwzględnia tego typu potrzeb. Współcześni deweloperzy wyszli z założenia, że ludzkość nie powinna zbyt wielu czynność wykonywać w domu. Przecież współcześnie mamy tyle możliwości! Brudne ubrania oddaje się do pralni, a posiłki spożywa się w restauracjach. Idylliczny obrazek prawda?
Wracając jednak do tematu, w kulturze utarło się, że balkon, stanowiący część fasady powinien być miejscem reprezentacyjnym, a przez to różnego rodzaju "bielizna" raczej się tam znajdować nie powinna.
Toteż pranie, przeważnie się z niej składające, powinno schnąć z daleka od oczu przechodniów.
W skrajnych przypadkach oczywiście dopuszcza się wyjątek od reguły. Pranie może wisieć na balkonie, jednak musi on być osłonięty, aby nikt z poziomu ulicy, czy domu naprzeciwko nie miał okazji do podziwiania naszych majtek.

Barwny tłum spacerujący po deptaku w Stambule
No cóż... Wszyscy wiemy o tym, że są rzeczy, które jednak winny pozostać w buduarze.
W temacie najpopularniejszych grzeszków miejskich to prawdopodobnie już wszystko.
Na koniec warto wspomnieć o tym, że słoma z butów wystaje nie tylko prowincjuszom.
Są i mieszczanie cieszący się mianem "buraka".
Wstępując w progi betonowej dżungli najlepiej pamiętać o tym, aby być po prostu sobą i nie silić się na żadne fanaberie. Koniec- końców przestrzeganie niepisanego kodeksu mieszczanina przecież nie wymaga transformacji w chodzącą dyskotekę...

27 marca 2014

Urbanistyka- inwestycja, czy fanaberia?

W Polsce ostatnio wiele się mówi na temat problemów związanych z polityką przestrzenną.
Jedni twierdzą, że Miejscowe Plany Zagospodarowania Przestrzennego są niezbędne dla właściwego funkcjonowania miasta, inni, że są zbyt drogie i w zasadzie niepotrzebne.
Jak jest naprawdę?

Staro-europejska siatka Praskich uliczek
Przede wszystkim rozważania na temat wyglądu miasta należy rozpocząć od starożytności, bowiem już wówczas stłoczone ludzkie siedziby, tworzące zespoły miejskie, wywołały dyskusje i zapoczątkowały idee planowania.
Wąziutkie i bardzo chaotyczne uliczki ówczesnych miast przypominały nieco współczesne brazylijskie dzielnice biedy.
Ciasnota, brak ładu i wizji nie tylko wpływały na zły wygląd przestrzeni zurbanizowanych, ale również utrudniały funkcjonowanie w nich.
Wobec takiej sytuacji zaczęto myśleć o tym jak zagospodarować przestrzeń w taki sposób, aby nie tylko wyglądała estetycznie, ale również była funkcjonalna.
Najsłynniejszym rozwiązaniem problemu był system hippodamejski. Opierał się on na idei wyznaczania prostych ciągów ulic i skrzyżowań.
Pod względem praktyki bił na głowę, jednak nie w każdych warunkach lokacyjnych był możliwym do zrealizowania...
O ile w Milecie Hippodamesa sprawdził się znakomicie, o tyle w, zlokalizowanym na zboczu góry, Pergamonie już niekoniecznie.
Co ważniejsze to właśnie Pergamon, jako jedno z nielicznych miast, zamiast powielać sprawdzone rozwiązania, stworzył własny, niepowtarzalny system urbanistyczny.
Ów awangardowa koncepcja podzieliła miasto na trzy części.
Najważniejszą z nich było oczywiście Akropolis, zlokalizowane w najwyższej części miasta, to jest na szczycie wzniesienia.
Wyzwania związane z lokacją miast, tak jak w przypadku Pergamonu, oraz wciąż zmieniające się potrzeby ludzkie wpływały na to, że systemy stale, przez lata, ulegały modyfikacjom. Powstawały coraz to nowsze i ciekawsze, wciąż jednak bazujące na pierwotnych założeniach.
Ciekawostką jest fakt, że dopiero w XIX wieku planowanie miejskie zostało określone mianem Urbanistyki, a przez to stało się nauką.

Istambuł- mieszanka europejskiej myśli i wschodniego stylu (fot. Olga)
Dziś jednak chciałbym zająć się nie historią planowania miejskiego, a tym, czy jest ono potrzebne, czy też nie.
Nawiązując do tematyki bloga, czyli sztuki w szerokim tego słowa znaczeniu, chciałbym nadmienić, że kształtowanie przestrzeni stanowi swego rodzaju sztukę. Oczywiście bliższe jest ono matematyce, filozofii, czy też kierunkom inżynierskim niż wyzwolonym sztukom plastycznym. Mimo to podobnie jak architektura, poprzez wpływ na przestrzeń i kształtowanie jej, powinno być traktowane jako, swego rodzaju, forma wyrazu artystycznego.
Nie od wczoraj wiadomo, że stan otoczenia, w którym żyjemy bezpośrednio na nas wpływa.
Nie ważne, czy to metropolia, miasteczko, czy wieś- ważne jak wygląda.
Dlaczego wygląd naszego otoczenia jest sprawą istotną?
Otóż dlatego, że często bagatelizowana przestrzeń miejska potrafi kształtować nasze gusta, preferencje oraz przyzwyczajenia.
Przykładowo mieszkańcy miast niemieckich, takich jak Monachium, są przyzwyczajeni do atrakcyjnych miast słynących z ładu i porządku.

Nowoczesny kompleks zabudowy fabryczno-biurowo-muzealnej firmy BMW w Monachium- przykład nowoczesnego gospodarowania terenami miejskimi (fot. Olga)
Ich francuscy sąsiedzi, z Paryża, egzystują w przestrzeniach pięknych, jednak nieciekawie pachnących.
Turków z Istambułu z kolei absolutnie nie dziwią korki w środku nocy, przechodzenie środkiem ulicy, czy brak ciągłości w zabudowie.  
Za to przyzwyczajeni do pozbawionej światła, wciąż pnącej się w górę, betonowej dżungli, nowojorczycy słyną z przekonania o tym, że ich miasto jest stolicą świata.
Poza przyzwyczajeniami miasto, poprzez własny klimat i atmosferę, wpływa na nastrój i charakter swoich mieszkańców.

Turyści na Placu Wacława w Pradze- Przykład wpasowania nowych obiektów architektonicznych w starą zabudowę
Paryżanie na przykład słyną z upodobania do mody, blichtru i elegancji. Mit francuskiej stolicy, pełnej arystokratek noszących kreacje od projektantów, ubogich artystów i wszechobecnego seksu jest do tego stopnia silny, że wielu turystów odwiedzających metropolię, zwłaszcza azjatyckiego pochodzenia, zaczyna chorować.
Ich przypadłość doczekała się nawet miana Syndromu paryskiego...
Wenecjanie ,podobnie jak ich miasto, od dekad słyną z gondolierów i barwnych strojów karnawałowych.
Natomiast Moskwianie z futer, drogich samochodów i upodobania do złota i wódki.
W Polsce mieszkańcy stolicy również doczekali się własnego mitu.
Warszawiacy w swojej ojczyźnie są często postrzegani jako ludzie nieuprzejmi, aroganccy, a wręcz chamscy. Według mitu żyją oni w ciągłym pośpiechu. Całe dnie spędzają na pracy w biurowcach, aby wieczorem wpaść do mieszkania w wieżowcu.
No cóż... Podobnie jak w przypadku Paryża jest to mit, aczkolwiek w jakiś sposób z rzeczywistością się łączy...

Museum Bradhorst przy Turkenstrasse w Monachium- Nowy typ idei gospodarowania przestrzenią miejską (fot. Olga)
W wątku mitów warto zwrócić uwagę na to, że specyfika wyglądu miasta często utożsamiana jest ze zwyczajami oraz wyglądem potencjalnego mieszkańca.
Ci funkcjonujący w pięknych i sławnych metropoliach są postrzegani zupełnie inaczej niż ci pochodzący z miast brzydkich.
Powszechnie wiadomo, że człowiek funkcjonujący w obszarach właściwie zaplanowanych, cechujących się ładem i porządkiem, będzie stale motywowany przez otoczenie do działań, a więc i bardziej zadowolony z życia.
Przebywając w obszarach, o tej specyfice, łatwo zauważyć, że generują one nie tylko zadowolenie mieszkańców, ale również przyciągają inwestorów.
Dość oczywistym jest fakt, że chętniej zainwestujemy w miejsce atrakcyjne wizualnie, w którym ludzie będą chętnie przebywać!
Doskonałym przykładem miasta, które cechuje ład przestrzenny, a dzięki temu cieszącym się popularnością, jest Paryż.
Metropolia przebudowana w drugiej połowie XIX wieku według projektu Georges Haussmann'a zachwyca ludzi z całego świata!
Kto z nas nie widział zdjęć pół marsowych zwieńczonych żelazną konstrukcją wieży Eiffel'a, czy Łuku Triumfalnego zlokalizowanego po środku ogromnego ronda...

Wieża Eiffla widziana od strony Pól Marsowych- Przykład założenia przestrzennego
Paryż to zdecydowanie wzór miasta, które we właściwy sposób wykreowało swoje oblicze. Do jego efektownego wizerunku przyczyniła się słynna, nadzorowana przez Georges'a Haussmanna reorganizacja tkanki urbanistycznej...
Ugruntowana w znacznej mierze przez względy strategiczne, haussmannowska przebudowa zachwyciła całą Europę XIX wieku.
Pięknie przeprojektowane śródmieście metropolii niemal natychmiast przyciągnęło artystów z całego świata.
Pragnęli oni nie tylko tworzyć swe dzieła w otoczeniu harmonijnej zabudowy, ale również żyć we wspaniałej atmosferze wielkiego miasta.
Oddziaływanie przestrzeni, w tym przypadku, okazało się do tego stopnia silne, że z wiekiem stolica zyskała niemal status metropolii doskonałej.
Po dziś dzień wiele miast swoje idee rozbudowy, przebudowy, czy też wszelkiego rodzaju innych zmian opiera o paryskie rozwiązania...
Sukces francuskiej stolicy zdecydowanie motywuje do projektowania przestrzeni.
Na szczęście nie tylko Francja ma się czym pochwalić...

Bosfor i górująca nad nim zabudowa miasta Istambuł (fot Olga)
Na rodzimym gruncie również możemy znaleźć przykłady właściwego planowania.
Najlepszym, a zarazem najstarszym przykładem dobrego planowania jest stare miasto w Zamościu.
Zaplanowane, na zlecenie rodu Zamoyskich, zgodnie z renesansowymi ideami XVI wieku, po dziś dzień wzbudza zachwyt. Prosty i klarowny układ urbanistyczny nie tylko niejednokrotnie uchronił je przed dewastacją, ale również zapewnił wpis na światową listę dziedzictwa UNESCO.
Wpis na tak prestiżową listę, z kolei zaowocował licznymi odwiedzającymi.
I wilk syty i owca cała- wizerunek miasta doskonałego nie tylko przysporzył dumy mieszkańcom, ale również zapewnia im stały dochód.
Dla przykładu nadmienię, iż mieszkańcy Pragi czeskiej, czy też Barcelony utrzymują się w znacznej mierze właśnie dzięki turystom odwiedzającym ich miasta.
Jak na ironię losu, nawet w chaotycznej i rozwijającej się bez żadnej wizji Warszawie znajdziemy przykłady przestrzeni naprawdę pięknych.
Do najbardziej okazałych zalicza się słynny tu trójkąt dzielnic- Stary Mokotów, Żoliborz i Saska Kępa. Te trzy dzielnice to miejsca, w których każdy Warszawiak zamieszkał by bardzo chętnie.
Stary Mokotów powstawał stopniowo przez lata. Założenia Saskiej Kępy i Żoliborza z kolei powstały w całości w okresie międzywojennym. Oba miejsca prezentują idee miasta- ogrodu.
Pełne zieleni i przemyślanej zabudowy stanowią prawdziwe obiekty pożądania na rynku nieruchomości.
Dlaczego?
Ponieważ ich wygląd sprawia, że ludzie mają ochotę tam żyć.
Nietypowy układ ulic, jedna wizja, niezbyt duże domy oraz spora ilość terenów zielonych, od lat zapewniają im liczny fanklub.

Park nad rzeką Izarą w Monachium- Przykład wykorzystania walorów otoczenia (fot. Olga)

Przyjazna człowiekowi, a jednocześnie atrakcyjna wizualnie, przestrzeń stanowi prawdziwy obiekt pożądania.
Zarówno w Paryżu, Warszawie, Zamościu jak i innych miastach piękne otoczenie zachęca zarówno do osiedlania się, jak i inwestowania.
Każdy z nas wie, że najpiękniejsze ulice świata raczej z pustostanów nie słyną... 
Poza tym w świecie pełnym problemów i epatującym brzydotą ładne miasto może stanowić ona, swego rodzaju, drogę wyzwolenia, czy wręcz powód do dumy.

Fontanna przed miejską bramą "Karlstor" w Monachium- Przykład podkreślenia rangi miejsca (fot. Olga)
Kto z nas by nie chciał usłyszeć, że mieszka w najpiękniejszym miejscu świata?
Właśnie poprzez tego typu komplementy jesteśmy dumni z miejsca, w którym żyjemy. Gdy tak jest to czujemy się zmotywowani i dbamy o nie jeszcze bardziej, po to by wciąż zachwycało.
Ponad to nie wolno zapominać o tym, że większość głównych ulic i placów miejskich nosi imiona bohaterów narodowych. Skoro tak to wypadałoby okazywać im szacunek, a nie pogardę.
W Polskich miastach wręcz rażącym jest zestawienie patriotycznych nazw na tabliczkach i stanu tego co je otacza.
Psie odchody, śmieci i ogólna brzydota wokół ulicy, czy placu nazwanego na cześć bohaterów narodowych, kolejnych pokoleń do walki za kraj raczej nie zachęci...
Jak wcześniej wspomniałem, przy omawiania Paryża, piękna przestrzeń również może przyciągać artystów.
Ich obecność wiązać się może nie tylko z rozwojem sztuki, ale zarazem mieszkańców. Poza tym mogą oni wpłynąć na markę miasta.
Właściwie opracowana marka miasta z kolei to inwestycja na lata.
Nie tylko pozytywnie wpływa ona na budżet i rozpoznawalność, ale równocześnie może zapisać "nasz dom" na kartach historii...

Istambuł Nocą- Oświetlenie jako forma wzbogacenia nocnego krajobrazu miasta (fot. Olga)
Nie od razu Rzym zbudowano, a jednak po latach wciąż wzbudza on nie tylko zachwyt, jednocześnie napełniając portfele swoich mieszkańców.
Wieloletnie przedsięwzięcia i ponoszone koszty prędzej, czy później się zwracają.
Gdy tak się dzieje to bogacące się społeczeństwo z chęcią podnosi swój standard życia.
W praktyce oznacza to również popyt na droższe towary i dotowanie różnego rodzaju przedsięwzięć. 
Wszyscy doskonale wiemy, że niestety bez tego, raczej ciężko cokolwiek zdziałać
Jednymi słowy jeśli miasto jest piękne i stwarza liczne możliwości to będzie atrakcyjnym miejscem do życia zarówno dla biednych, jak i tych bogatych. Wówczas każdy będzie chciał być jego częścią.
Koniec końców jak mieszkać to w pałacu, ale nie z widokiem na śmietnisko...

11 lutego 2014

Seks&Sztuka

Skandal, bunt, dyskusja, erotyzm i nagość, tych kilka pojęć w bardzo prosty sposób łączy się z terminem "Sztuka".
Od starożytności sztuka była nieodłączną częścią życia społeczności.
Pokazywała wojny, idee polityczne i sakralne, a nawet wpływała na ludzkie otoczenie.
W świecie sztuki nie zabrakło również miejsca dla życia codziennego.
Artyści biorący czynny udział w życiu społecznym wyrażali swoje zdanie na ten temat za pomocą sztuki. Czasem chwalili, a niekiedy krytykowali obyczajowość...
Jednym z nieodłącznych tematów życia społecznego był seks.
Erotyzm towarzyszy sztuce od dawna, jednak zawsze występuje w nieco innej formie...
Raz jako forma miłości, innym razem jako grzech.

[A. Canova "Amor i Psyche"]

Tematy związane z seksem okazują się być ponadczasowymi, zwłaszcza w Polsce.
Tu rozmowy na "te" tematy są prawdziwym tabu.
Ostatnio na portalu WawaLove pojawiły się artykuły na temat seksu.
Pierwszy dotyczył wystawy "Body Work", dotyczącej ludzkiej cielesności.
Drugi z kolei to „porno-dzień” na Uniwersytecie Warszawskim.
Jaka była reakcja publiki?
Przyglądając się komentarzom trudno o inne wnioski niż przygnębiające...
Polacy nie są przygotowani do rozmów o seksie!
Świadomość rodaków wciąż pozostaje przyćmiona przez średniowiecznie doktryny kościoła katolickiego.
Cała ta sytuacja przypomina Europę Belle Epoque. Wówczas miasta były spowite doktryną kłamstwa. Na ambonach i ulicach głoszono o tym, że seks to zło.
Z kolei prostytucja kwitła.
O tym oczywiście głośno mówić nie chciano. Wówczas do akcji wkroczyli artyści. Powołali oni do życia szereg skandalizujących dzieł. Na reakcję publiki długo czekać nie musieli...

[G. Klimt "Trzy Gorgony" fragment dzieła "Fryz Beethovena"]

Dzieła chciano zdejmować ze ścian, cenzurować, a nawet palić, a jednak się nie udało.
Któż z nas kojarzy prace Gustava Klimt'a, czy Toulouse’a Lautrec'a...
Idea skandalu jednak nie dotyczy tylko Austrii i Francji.
Na polskim gruncie oburzenie wywołały prace Julity Wójcik,  Jacka Markiewicza, czy Doroty Nieznalskiej.
Julita Wójcik tworząc słynną, wielokrotnie już omawianą, "Tęczę" na Placu Zbawiciela, zapewne nie spodziewała się, że jej praca stanie się symbolem homoseksualizmu. Jej wielokrotne tłumaczenia jednak nie przyniosły żadnych skutków, a instalacja stawała się ofiarą licznych podpaleń.
Jacek Markiewicz nie doczekał się braw za nagie adorowanie Jezusa Chrystusa. Po dziś dzień w archiwach "Neewsweek'a" możemy podziwiać pamiątkowe zdjęcie przedstawiające starsze pokolenie bojkotujące jego krótki film.
Natomiast Dorotę Nieznalską z powodu pracy pt. "Pasja" czekał trwający dziesięć lat proces!
Czy rozgłos jest ważniejszy niż szacunek?
Należy jednak zauważyć, że ich zachodnioeuropejscy poprzednicy szokowali, jedynie prostytucją, namiętnością i seksem.

[G. Courbet "Źródło Wszechrzeczy"]

Niestety należy przyznać po latach, iż Gustav Klimt poległ.
Jego prace, wielokrotnie reprodukowane na fajansowych kubkach, filiżankach itp. przestały być czytelne.
Dawniej skandalizujący "Pocałunek" obecnie stał się czymś zwyczajnym.

[G. Klimt "Pocałunek"]

Ludzie kupujący reprodukcje nie patrzą już na temat, a na urodę dzieła!
Czy zatem nasi polscy skandaliści mają rację?
Przecież nie pokazali oni prostytucji i namiętności, a wywołali skandal łącząc religię i erotyzm.
Czy ich działania naprawdę dążą do wyzwolenia polskiej świadomości seksualnej, czy do zdobycia rozgłosu?
"Tęcza" w tym przypadku wypada dość blado. Jej jedynymi grzechami były lokalizacja, przed kościołem Zbawiciela, oraz skojarzenie z homoseksualizmem. W sumie to dość dziwne, że prosta instalacja kwiatowa wywołała taką dyskusję jednocześnie stając się symbolem "zła". Co ciekawsze kilka lat wcześniej ów stereotyp wyśmiał Andrzej Mleczko.
Jednak czy te prace można uznać za ponadczasowe dla naszej kultury dzieła sztuki? A jeśli tak, to czy naprawdę artyści mają szansę zmienić mentalność społeczeństwa?
[P.Picasso "Panny z Awinionu"]

W końcu nie zawsze tak było.
W przedwojennej Warszawie prostytucji nie ukrywano w salonach masażu, a obecność uciążliwego biznesu nie pociągała za sobą licznych protestów z udziałem krzyża.
Dziś powstanie klubu "Go-Go" przy Krakowskim Przedmieściu staje się tematem na pierwsze strony gazet...
Czyżby II Wojna Światowa i PRL aż tak cofnęły nasz kraj w rozwoju?
Jeśli tak, to może czas najwyższy zrzucić habit i przyznać się do białych kozaków...