10 stycznia 2014

Warszawiak- Z kartą, czy bez?

Warszawa to jedno z najtrudniejszych do zdefiniowania miast Polski.
Wielkie, głośne, wciąż za czymś goniące, wciąż ulegające licznym zmianom.
Mimo tragicznych zaszłości historycznych, które w tak drastyczny sposób wpłynęły na kształtowanie jego wizerunku, miasto wciąż istnieje.
Niestety jak się w praktyce okazuje dalsza egzystencja do łatwych nie należy.

(fot. Olga)

Poza ogromnymi stratami materialnymi, Warszawa poniosła również niemożliwe do wyceny straty w ludności...
Po dziś dzień bycie Warszawiakiem stanowi pewien problem.
Problem, który ponownie wskrzesiły ostatnie dyskusje na temat Karty Warszawiaka.
Rozmowy na temat formy rozróżnienia tych, którzy płacą podatki w stolicy od tych, którzy tego nie robią wywołały wiele kłótni, sporów i nieporozumień.
Jedni idee porównują do Kenkarty, inni się z niej cieszą.
Są i tacy, którzy traktują ją jako zło konieczne.
Skąd takie awantury w Warszawie?
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi oczywiście o pieniądze!
Kartę Warszawiaka w zasadzie można porównać do legitymacji studenckiej.
Ma ona uchronić lokalnych podatników od podwyżek cen za użytkowanie komunikacji miejskiej, zapewnić tańsze bilety na spektakle teatralne oraz zniżki na zakupy.
Projekt, który w teorii miał ułatwić życie, okazał się przysłowiowym kijem wsadzonym w mrowisko.
Niemal natychmiast po opublikowaniu informacji na temat karty, na forach zawrzało.
Lawinowo posypały się komentarze typu "Słoiki won do domu", "Wieśniacy na wieś"itp.
Oczywiście tzw. przyjezdni bez winy sami nie byli- Z pełną świadomością forumowicze, spoza miasta, podgrzewali atmosferę dosłownie obrażając mieszkańców stolicy.
Patrząc na narodowe fora internetowe ciężko nie dojść do przygnębiających wniosków.
Wrogość, pyskówki i przekleństwa... Czy tak powinny wyglądać dyskusje na temat ulg dla podatników?
W każdym porządnym mieście, miasteczku, czy wsi ulgi są czymś normalnym.
Oslo oferuje na przykład kartę umożliwiającą darmowe przejazdy komunikacją miejską oraz wstęp do muzeów, zameldowani w Grenadzie za darmo zwiedzają Alhambrę, a w jednej z gmin na mazurach można liczyć na porady prawne!
Jednymi słowy tamtejsi urzędnicy zabiegają o dobro swoich podatników.
Czy coś w tym dziwnego?
Ulgi mają nie tylko nieco odciążać domowe budżety mieszkańców, ale również wspomagać budowanie tożsamości.
W Warszawie jest ono notorycznie poniewierane.
Z jednej strony mamy do czynienia z Warszawiakami z dziada pradziada, którzy nie są zachwyceni tym, że ktoś z miastem niezwiązany może tu pracować.
Z drugiej mamy przyjezdnych, którzy często po prostu nie mają wyboru.
W całym tym sporze finansowym należy pamiętać o jednym- W bajce nie żyjemy, a ktoś to wszystko utrzymać musi.
Same opłaty za mieszkanie i robienie zakupów nie wystarczy.
Jeśli chodzi o kwestie etniczne, to nie można mieć pretensji do Warszawiaków.
Każdy z nas ma swoją małą ojczyznę, każdy jest z jakimś miejscem szczególnie związany.

Tak naprawdę, cały ten spór jest po prostu kolejnym absurdem.
Wielkie miasto to twór składający się nie tylko z rodowitych mieszkańców, ale również z przyjezdnych.
Warszawiak z kolei to nie tylko osoba o warszawskich korzeniach.
Zakochany, czy lubiący żyć w mieście przyjezdny również ma prawo do określania siebie tym mianem.
W całej tej awanturze nietrudno również zauważyć, że często nadużywano terminu "Słoik".
Co najciekawsze wielokrotnie stosowane go w sposób niewłaściwy...
Wywodzący się z gwary warszawskiej termin "Słoik" nie oznacza przyjezdnego, a osobę, która z życiem w tym mieście sobie po prostu nie radzi.
Styl życia takiej osoby polega na przebywaniu w Warszawie tylko w dni robocze.
Ludzie ci najczęściej do miasta przyjeżdżają z zapakowaną w szklane słoiki żywnością, aby pod koniec tygodnia wrócić do domu. Właśnie od opakowań z żywnością przywożoną co tydzień pochodzi przezwisko tego typu ludzi...
Wracając jednak do tematu sporów, warto powiedzieć, że mieszczanie nie muszą i nigdy nie pojmą problemów wsi. Tak samo zresztą wielu prowincjuszy nie będzie w stanie pojąć problemów życia w mieście.
Obie grupy mają zupełnie różne nawyki i przyzwyczajenia, co nie oznacza, że powinny mieć do siebie wrogi stosunek.


Zgoda buduje, niezgoda rujnuje.
Wiemy to od dawna, ale czy zdajemy sobie z tego sprawę?
Inna sprawa, że deklarowanie chęci podjęcia pracy, a przez to zamieszkania i życia w określonym miejscu wiąże się z pewnymi konsekwencjami.
Bycie Warszawiakiem z kolei, to nie geny a poczucie tożsamości, czy nawet swego rodzaju stan umysłu.
Analizując cały problem można sobie zadać jedno pytanie- Skoro mamy tak wielkie problemy lokalne, to czy my Polacy potrafimy być narodem?