30 kwietnia 2014

Big city life...

W związku z ostatnimi dyskusjami dotyczącymi poczucia tożsamości w mieście, postanowiłem bliżej przyjrzeć się tej kwestii...
O kulturze życia w mieście co jakiś czas powstają różnego typu publikacje. Dotyczą one przeważnie badań nad globalizacją itp., kompletnie pomijają jednak najciekawsze wątki.


O tym jak sprawa wygląda naprawdę w zasadzie wiedzą głównie mieszczanie. Jest to swego rodzaju dziedzictwo niematerialne przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Obserwacja kultury danego miasta wymaga zdecydowanego zagłębienia się w nią.
Dziś chciałbym jednak skupić się na faktach, mitach oraz wpadkach związanych z próbami asymilacji.
Jako Warszawiak nie jestem w stanie opowiedzieć jak to wygląda w Krakowie, Paryżu, czy Nowym Jorku.
Mogę jedynie przypuszczać jak to tam wygląda, dlatego zdecydowałem się na krótką opowieść o tym jak to wygląda w stolicy Polski...
Wbrew wielu opowieściom Warszawa to nie Nowy Jork- Owszem kilkanaście wieżowców tu naliczymy, ale poza tym to oba miasta niewiele mają ze sobą wspólnego.
W przeciwieństwie do "Wielkiego Jabłka", polska stolica czasem zasypia. Nie znajdziemy tu 5'tej alei wypełnionej designerskimi sklepami, wielu linii metra, a tym bardziej bulwarów, wyglądem przypominających te paryskie.
W stosunku do najsłynniejszych gigantycznych metropolii, Warszawa jest dość mała.
Owszem jak każde duże miasto jest pełna zgiełku, ludzi, korków i hałasu, ale przyjeżdżając tu lepiej nie mieć większych oczekiwań...
Miasto jednak to nie tylko domy, place i ulice, ale również i ludzie.
Warszawa rodowitych mieszkańców ma niewielu.
Większość z nich zginęła w trakcie działań wojennych, część wyemigrowała, a jeszcze inni byli zbyt zmęczeni, aby odbudowywać stolicę.


Jak na ironię losu znacząca grupa, tych trzecich przeniosła się do Krakowa...
Jednak ówczesne władze zdecydowały się na pozostawienie stolicy w Warszawie
W ramach odbudowy, czy też przebudowy, do miasta zaczęto ściągać ludność wiejską.
Miała ona zapełnić demograficzne braki i rozpocząć życie w zupełnie innym świecie.
Wydawałoby się to zupełnie naturalne- Od wieków przecież prowincjusze przenosili się do miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Niestety w tym przypadku było trochę inaczej. Ogołocona z własnych tradycji i w znacznej mierze pozbawiona mieszkańców metropolia, radykalnie zaczęła zmieniać swój charakter.
Część nowych mieszczan nie potrafiła się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Wielu z nich próbowało przenieść wiejskie zwyczaje do miasta. W wielu wypadkach kończyło się to wręcz karykaturalnymi sytuacjami. Najzabawniejsze, a jednocześnie tragiczne dotyczyły głównie prawobrzeżnego miasta. Przykładowo w wielu blokach na Bródnie można było spotkać ludzi hodujących świnki w wannach i kury na balkonach!
Nowa "kultura" Warszawy nie wszystkim się spodobała, rodowici Warszawiacy nie byli w stanie pogodzić się z nowym porządkiem.
Ich miasto, które niegdyś cieszyło się mianem "Paryża Północy" coraz bardziej zaczynało przypominać produkt miasto-podobny.

Warszawa jako, zdominowana przez bloki karykatura miasta.
Dla obu stron sytuacja była trudna. Z jednej strony ludzie umieszczeni, w zupełnie obcej rzeczywistości, z drugiej mieszkańcy stopniowo pozbawiani resztek swojej własnej.
Jak to zwykle w naszej ojczyźnie bywa trudna sytuacja zaowocowała różnego typu złośliwymi żartami.
W dobie PRL nikt jednak nie kwapił się, aby spróbować spór załagodzić. Inna sprawa, że robotnik był rzeczą świętą, a przecież to on, a nie burżuazja starego systemu, miał przejąć ster.
Konflikt wciąż istniał, jednak w systemie gospodarki socjalistycznej nieco przycichł.
Miasta nie rozwijały się w takim tempie jak dziś, a więc i wzrost liczby ludności nie był tak znaczący.
Dopiero po zmianach ustrojowych problem powrócił, tym razem w zupełnie nowym świetle.
Wówczas, za chlebem, czy zwyczajnie lepszymi zarobkami, do stolicy zaczęli zjeżdżać ludzie z całej Polski.
Oczywiście nie ma w tym nic, ani złego, ani tym bardziej dziwnego. Każdy chce żyć na określonym poziomie i ma do tego prawo.
Tak naprawdę trzon całego konfliktu wynikł, najzwyczajniej w świecie, z różnic kulturowych.
Wiele osób przenoszących się do miasta zapomina o tym, że każde miejsce rządzi się własnymi prawami.
To, że jakiś zwyczaj jest powszechnie stosowany na wsi, nie oznacza, że również będzie obowiązywał w mieście...
Auguste Renoir "Taniec na wsi"/"Taniec w mieście" 
Jak wcześniej wspomniałem powojenne próby przenoszenie wiejskich zwyczajów do miasta zakończyły się katastrofą. Dziś wygląda to dość podobnie. Wielu "nowo-mieszczan" popełnia liczne faux pas, które później owocują różnego rodzaju żarcikami, czy wręcz nieprzyjemnymi sytuacjami.
Na czym polegają te "grzeszki"? Chyba najwyższy czas, aby przytoczyć kilka co-bardziej charakterystycznych i je omówić!
Otóż najgorszym grzechem osób przyjezdnych jest nadmierna próba "dopasowania się". Wchodząc między wrony, może i należy krakać jak one, jednak też bez przesady.
Bycie Warszawiakiem nie oznacza bycia najgłośniejszym człowiekiem w kraju.
Lepiej zawczasu wiedzieć, że mieszkańcy stolicy nie mieszkają tylko w wieżowcach, nie noszą ubrań wielkich marek, ani tym bardziej nie spożywają kawy w porcelanie.
Mieszczanie mają swój własny styl życia, jednak opuszczając tereny zurbanizowane najczęściej zostawiają go za sobą. Zarówno z majątkiem, pochodzeniem jak i miejscem zamieszkania nie należy się przecież nadmiernie obnosić.
Następnym, wartym wymienienia, grzeszkiem, jest nadmierne opluwanie miasta. Oczywiście każdy ma prawo do własnej opinii, ale mówienie mieszczanom, że ich dom jest okropny, raczej w dobrym tonie nie jest.
Poza tym praca- pracą, ale w mieście mieszkać nikt nie kazał.
Do kolejnych można zaliczyć: wystawianie butów na korytarz, zastawianie balkonów i przejść różnymi sprzętami, niekoniecznie mile widzianymi wewnątrz, oraz wieszanie prania na balkonach.
Przy czym kwestia związana z praniem na balkonie to sprawa wymagająca doprecyzowania.
Dawniej gdy projektowano mieszkania, to przewidywano w nich tzw. pomieszczenia gospodarcze.
Służyły one przeważnie za pralnie, suszarnie, spiżarnie, składziki, czy pokoje dla pomocy domowej.
Niestety współczesne budownictwo nie uwzględnia tego typu potrzeb. Współcześni deweloperzy wyszli z założenia, że ludzkość nie powinna zbyt wielu czynność wykonywać w domu. Przecież współcześnie mamy tyle możliwości! Brudne ubrania oddaje się do pralni, a posiłki spożywa się w restauracjach. Idylliczny obrazek prawda?
Wracając jednak do tematu, w kulturze utarło się, że balkon, stanowiący część fasady powinien być miejscem reprezentacyjnym, a przez to różnego rodzaju "bielizna" raczej się tam znajdować nie powinna.
Toteż pranie, przeważnie się z niej składające, powinno schnąć z daleka od oczu przechodniów.
W skrajnych przypadkach oczywiście dopuszcza się wyjątek od reguły. Pranie może wisieć na balkonie, jednak musi on być osłonięty, aby nikt z poziomu ulicy, czy domu naprzeciwko nie miał okazji do podziwiania naszych majtek.

Barwny tłum spacerujący po deptaku w Stambule
No cóż... Wszyscy wiemy o tym, że są rzeczy, które jednak winny pozostać w buduarze.
W temacie najpopularniejszych grzeszków miejskich to prawdopodobnie już wszystko.
Na koniec warto wspomnieć o tym, że słoma z butów wystaje nie tylko prowincjuszom.
Są i mieszczanie cieszący się mianem "buraka".
Wstępując w progi betonowej dżungli najlepiej pamiętać o tym, aby być po prostu sobą i nie silić się na żadne fanaberie. Koniec- końców przestrzeganie niepisanego kodeksu mieszczanina przecież nie wymaga transformacji w chodzącą dyskotekę...