6 lutego 2013

Sunday in Valletta

Dziś chciałbym was zabrać na niedzielną wycieczkę do Valletty.
Do stolicy Malty trafiłem w niedzielne południe.
Był to mój pierwszy i jedyny samotny dzień na wyspie. Bez roześmianej kompanii byłem w stanie kontemplować to miejsce.
Miasto powstało na półwyspie w XVI wieku. Oznacza to oczywiście, że powstająca metropolia została silnie obwarowana. Wewnątrz twierdzy zastosowano plan hippodamejski. Jednymi słowy ulicę maltańskiej stolicy przecinają się pod kątem prostym.


Mnie to jednak nie pomogło. Pozbawiony planu miasta byłem skazany na pytanie się o drogę przechodniów.
Moje założenie utrudniał fakt, że w niedzielę miasto wyglądało jak wzór katolickiej dyscypliny...


Po ulicach przechadzali się głównie turyści. Jakimś cudem, idąc główną ulicą i pytając kogo-popadnie dotarłem do celu.
Pierwszym punktem wyprawy była Katedra św Jana. Chcesz poznać miasto? Zacznij od jego serca... Przyznam, że serce tego miasta jest bardzo niepozorne. Z zewnątrz budowla wygląda dość skromnie. Układem przypomina nieco kościół świętego Krzyża w Warszawie. Oczywiście nie należy oceniać książki po okładce... Wnętrza do skromnych zdecydowanie nie należą.
W katedrze nie zabawiłem długo, zwiedzanie uniemożliwiała msza święta.
Stojąc na placu przed katedrą przez chwilę się zastanawiałem co by tu zrobić. Byłem sam w zupełnie obcym mieście...

Postanowiłem, że poszukam jakiegoś miejsca, w którym zjem drugie śniadanie i na spokojnie pomyślę.
Dziwnym trafem spacerując w poszukiwaniu właściwego miejsca trafiłem do pałacu włoskiego, w którym była informacja turystyczna...
W informacji otrzymałem szereg przydatnych informacji, wskazówek oraz najważniejsze- plan miasta. Tak naprawdę dopiero z nim mogłem zacząć zwiedzanie...

Postanowiłem zrobić sobie swego rodzaju "Tour de La Valette"...



Zacząłem od zewnętrznych fortyfikacji, okrążyłem miasto a potem się w nie zagłębiłem. Zaglądałem w podwórka, bramy i do kościołów. Małą wycieczkę zakończyłem w kawiarni pod biblioteką.


Jeśli chodzi o moje wspomnienia to, to by było na tyle.
Pewnie się zastanawiacie dlaczego piszę o tym mieście...
Otóż Valletta to miasto naprawdę udane i muszę przyznać, że mnie zauroczyło.
Jego klimat i atmosfera były absolutnie sprzeczne z ideą stolicy, którą wyznajemy.
Miasto było spokojne, stosunkowo ciche i urocze. Bardziej przypominało urokliwy kurort niż stolice.
Skąd się bierze jego urok?
Valletta wiele zawdzięcza położeniu geograficznego, ale jeszcze więcej przemyślanej koncepcji.
Przede wszystkim całe miasto jest piaskowe, dzięki czemu architektura sprawia wrażenie spójności. Równe pierzeje piaskowych domów kończą się widokiem horyzontu.


Domy są mniej-więcej tej samej wysokości, place przylegają do głównej ulicy, a parki znajdują się w miejscach dawnych obwarowań.





Z trzech stron otoczone morzem sprawia wrażenie miejsca relaksu i duchowej kontemplacji...



Z trzech stron woda, z jednej ląd...
Przechadzanie się tymi ulicami jest ciekawym doświadczeniem. Człowiek idzie wąską ulicą, jest otoczony ciasną, miejską zabudową patrzy na wprost i widzi morze i linię horyzontu.

Muszę przyznać, że taka kombinacja jest niesamowita. Z jednej strony przytłoczenie, a z drugiej oddech i przestrzeń...
Inna sprawa, że w mieście nie znajdziecie zbyt wielu przykładów nowoczesnego budownictwa, czy planowania. Ono po prostu jest takim jakim je wybudowano...